Strona:PL Zola - Rzym.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielmożnieniu się zbytku i przepychu na dworze papieży. Ogarnięty miłością dla maluczkich, puścił się na pieszą wędrówkę i apostołował w imię prostoty pierwotnego Kościoła. Tego rodzaju płomienne apoteozowanie ubóstwa i wszelakiego wyrzeczenia się dóbr ziemskich nie mogło się nigdy zrodzić w sercu człowieka północnych krain, gdzie srogie zimno nie dozwala żyć pod otwartem niebem. Święty Franciszek mógł się wznieść do zupełnego zapomnienia o sobie samym, bo dopomagała mu w tem piękność wiecznie ukwieconej natury. Stąpał po ogrzanych słońcem drogach, nie znał grozy zimna, żyjąc w kraju bezustannej wiosny, a trocha byle jakiej strawy i odzienia dostatecznie krzepiły i okrywały jego ciało.
Wciąż rozmawiając, Piotr i Narcyz doszli wreszcie do placu przed bazyliką i zasiedli przy jednym ze stolików ustawionych przed drzwiami restauracji. Nakrycia były wątpliwej czystości, lecz widok był wspaniały na bazylikę i na pałac Watykański, wznoszący się po prawej stronie, ponad majestatycznie roztaczającym się kręgiem sławnej kolumnady placu. Narcyz zajął się dysponowaniem śniadania, a Piotr zatopił wzrok w drugie piętro pałacu watykańskiego, w okna sypialnej komnaty papieża. Po chwili krzyknął zadziwiony i rzekł śpiesznie:
— Patrz... patrz... W oknie wskazanem nam przez monsignora Nani, czy nie widzisz lekko zarysowanej białej postaci?...