Strona:PL Zola - Rzym.djvu/555

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

papieża a stryj Ambrogio woli rzeczpospolitą, to on, Tito, nie ma i nie chce mieć żadnych przekonań.
Piotr patrzał na tego rozleniwionego wyrostka, i mówił sobie, że ma przed sobą przedstawiciela masy ludu włoskiego, który albo się przeżył i dogorywa, albo też może drzemie tylko, przed rozbudzeniem się z samowiedzą swej siły i wielkiej nowej przyszłości.
Chcąc się jeszcze czegoś dowiedzieć, Piotr pytał go ile ma lat, jak długo chodził do szkoły i gdzie, czy lubi dzielnicę miasta, w której mieszka, czy też woli tę, w której się urodził; lecz Tito, znudzony zbyt długą rozmową, przerwał ją, przybrawszy poważny wyraz twarzy i ręką wskazując swoją pierś:
Jo son romano di Roma!
I rzeczywiście słowa te: „Jestem rzymianinem z urodzenia!“ były najlepszą na wszystko odpowiedzią. Piotr smutnie się uśmiechnął i zamilkł. Nigdy jeszcze miejscowa duma nie uwydatniła się przed nim tak dosadnie i z taką siłą. Lud ten umierał z nędzy, lecz czuł wielkość swej rasy, pysznił się ogromem sławnej przeszłości. Tito, ten chłopak zaledwie umiejący czytać i pisać, dźwigał na swych ramionach część dawnego dziedzictwa, dumnym był z niego, prawie że bezwiednie, znając miasto, w którem się urodził, domyślał się niezrównanej jego przeszłości i potęgi. Patrząc na starożytne historyczne pamiątki, nau-