Strona:PL Zola - Rzym.djvu/553

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Giasinta, spostrzegłszy nadchodzącą Benedettę, rzekła swym ślamazarnym, niedołężnym głosem:
— Widziała pani nasze mieszkanie... Trudno w tem wyżyć... bo cugi zwalają z nóg człowieka... dobrze, że przynajmniej mamy miejsca pod dostatkiem.. Ale z powodu dziur i braku okien, ciągle się niepokoję o dzieci... może które spaść... o nieszczęście nietrudno...
Opowiedziała, że jedna z jej dawnych sąsiadek, pomyliwszy się w ciemności, wypadła z okna, myśląc że to drzwi i zabiła się na miejscu. A jedna z dziewczynek jej znajomych, złamała sobie obiedwie ręce, spadłszy ze schodów niemających poręczy. Oj tak! niemało bywa wypadków w tych niedokończonych domach... i często zamrze w nich człowiek a nikt ani się tego domyśla... niedawno znaleziono trupa jakiegoś człowieka, który umarł z głodu wśród pustego domu... byłby tam niewiadomo jak długo leżał niepochowany, lecz ciało zaczęło się psuć, więc je sąsiedzi odkryli po zaduchu, niedozwalającym pomyłki...
— Cóż z tego, że mamy darmo gdzie mieszkać — ciągnęła dalej Giasinta — kiedy niemamy co jeść!... a zwłaszcza karmiąc dziecko, trudno się obejść bez jadła... Ot ten malec, którego państwo widzicie, to krew ze mnie wyciąga — a nie mleko... bo zkądżeby się mleko wzięło w moich piersiach... Krzyczy też w niebogłosy, bo głodne niebożątko... ale zkądże mu dać czego żąda?... Mnie przecie jeszcze gorzej, bo krew mu swoją oddaję... nie-