Strona:PL Zola - Rzym.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Zdarzało się, że Piotr nie wychodził z domu, dopiero aż po południu; w dnie takie, spędzał ranek w ogrodzie pałacu Boccanera, w tym opuszczonym, zarośniętym chwastami ogrodzie, zakończonym rodzajem loży z wielkim przedsionkiem, z którego zataczały się dwa ramiona schodów, wiodących niegdyś w dół, aż do Tybru. W obecnej porze roku, w ogrodzie dojrzewały pomarańcze na wiekowych pomarańczowych drzewach, rosnących symetrycznie w rzędy, lecz dawniejszych ulic nie pozostało już śladu, wszystko zarosło trawą, wysokiemi chwastami. W środkowym basenie pełno było gruzów, ziemi i bukszpanowych krzaków, wydających woń silną, gorzkawą.
Piotr niezmiernie lubił to ciche, aromatyczne ustronie pełne słońca i łagodnego spokoju, a chociaż był już październik, poranki były jasne, ciepłe i ponętnie rozkoszne. Ileż godzin Piotr tu przemarzył, duszą całą oddany zwykłym swym myślom nad losem maluczkich, nad nędzą nieszczęśliwych, potrzebujących miłosierdzia i ra-