Strona:PL Zola - Rzym.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy chwilą ku temu sposobną nie będzie dzień jutrzejszy? Znów zapanował niepokój i monarchie współubiegają się we wzbudzaniu ufności ludów, rządzonych. Lud, poznawszy znaczenie oświaty, stał się siłą, poznał ważność stanowiska własnego i objawia już wolę swoją. Świeżo ocknioną istotę jego rządy pragną przyswoić sobie. Chcą panować, poparte przez lud i chociażby z ludem. Zrozumiałem to jest dla wszyskich, iż czasowo przez stan trzeci na prezydentów wyniesieni rządcy respublik, ambitni trybunowie, marzący o pochwyceniu władzy, wszyscy zgodnie wtórują, że przewaga wywierana dziś przez kapitał wiedzie wstecz ku pogańskiemu ustrojowi społeczeństwa, ku niewolnictwu. Narzekają na srogość i dokuczliwość warunków pracy, która, sprzedając się jak każdy inny towar, ulega niecnym wyzyskom, bo płaca za nią jest ściśle obliczona w celu niedawania pracownikowi nic więcej nad pożywienie potrzebne do podtrzymania życia. Wśród ciżby pracowników szerzy się plaga nędzy, mrą z głodu, podczas gdy nad ich głowami wre spór krzyżujących się systemów, mających złe zażegnać. Ale wszelkie ku temu wysiłki marnieją, popłoch ogólny się wzmaga. Wśród głosów, nawołujących do szukania sposobów obrony, do znalezienia ujścia dla dokuczliwych plag, stanął Kościół walczący ze swym wrogiem o lepsze, chcąc zwycięztwo po swojej zatrzymać stronie.