Strona:PL Zola - Rzym.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aventino drzemały kościoły wychylające się z pomiędzy zieloności, a pałac Farnese połyskiwał złotawym dachem przepalonym od słońca, od tego jaśniejącego słońca, w którem gorzeć się zdawały kopuły kościołów, ach, tylu kościołów wyrosłych w Rzymie papieży!...
Piotr patrzał na ten Rzym, tak dzisiaj surowy, twardy, nieubłagany i coraz większy smutek zalegał mu serce. Jakże innym, przyjaźniejszym, ukazał mu się Rzym w porannych promieniach słońca! Tracił nadzieję, ogarniała go rozpacz. Czuł że pryskają jego marzenia o Rzymie odrodzonym. Zdawało mu się, że to miasto na zawsze będzie tylko stolicą dumy, siedliskiem dążeń zaborczych, gniazdem niewyplenionych marzeń o wszechwładnem panowaniu nad światem.
Myśl ta pojawiła się w umyśle Piotra nagle i narzuciła się nie ustępując. Czyż była ona wynikiem wrażeń dopiero co odniesionych podczas uroczystości w bazylice?... Czyż zrodził ją fanatyczny, dziki krzyk poddańczy, ten krzyk przed którym uciekł, ten krzyk prześladujący go, gdy tutaj dążył ku wyżynom, a teraz jeszcze drażniąco brzmiący mu w uszach?... A może myśl ta sformułowała się, gdy ujrzał miasto z tej wysokości, Rzym podobny do wielkiego cmentarzyska przeszłości?... Piotr nie zagłębiał się w dociekanie przyczyn tej myśli, lecz widział jasno, czuł prawie dotykalnie, iż katolicyzm musi iść w parze z władzą świecką nad światem, inaczej bo-