Strona:PL Zola - Rzym.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Narcyz odczul ironię monsignora i rzeczywiście ten młodzieniec o mowie natchnionej, długich fryzowanych starannie włosach, zamglonych jasnych oczach, był niezwykle obrotny w interesach, bardzo praktyczny i wybornie zarządzał i obracał swoim funduszem, wzbogacając się stopniowo a oszczędność posuwał do skąpstwa. Słysząc wypowiadane zdanie przez monsignora, przymknął niedbale oczy i, potrząsnąwszy głową przypominającą obrazy starej szkoły florenckiej, szepnął głosem umierającym:
— Wszystko dla mnie jest tematem do rozmyślań i marzeń a dusza mojaj zamieszkuje gdzieś daleko...
Monsignor Nani, zwróciwszy się do Piotra, rzekł uprzejmie:
— Niewymownie się cieszę, żeś dziś widział tę wspaniałą a zwłaszcza wzruszającą uroczystość... Jeszcze kilka takich sposobności a zrozumiesz mnóstwo rzeczy, których nie można ująć słowami... bo trzeba je odczuć. Do jutra, mój synu... teraz już muszę odejść, lecz pamiętaj, byś jutro stawił się na czas w bazylice... wierzaj mi, że tego nie pożałujesz... bo ceremonia, jaką zobaczysz, dostarczy ci tematu do wielu pożytecznych dla ciebie rozmyślań... Rad jestem, że widzę cię w pomyślnym do tego usposobieniu... A więc do jutra...
Mówił, bystro się wpatrując przenikliwym swym wzrokiem w bladą, zmęczoną twarz Piotra, ciesząc się jego rozdrażnieniem i rozbudzonemi wątpliwo-