Strona:PL Zola - Rzym.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przemocą, w obawie, by się nie pokaleczyła, rzucając się konwulsyjnie. Inna znów, młoda kobieta, jasnowłosa, pulchna blondynka, gryzła w namiętności pocałunków, złocone poręcze papieskiego tronu, szukając ustami miejsc, gdzie wspartym był przed chwilą wątły, chudy, łokieć starca z tiarą na głowie. Pozazdrościły jej inne, i całe grono ciał niewieścich legło u stóp papieskiego fotela, wpijając się weń z wściekłością, płacząc, krzycząc i mdlejąc, z nadmiaru zapalczywych wysiłków. Trzeba było gwałtem je ztąd oderwać i przemocą uprowadzić.
Wychodząc ztąd po odbytej uroczystości, Piotr czuł się przygnębiony. Zdawało mu się, że zbudził się podczas przykrego, męczącego snu. Serce jego ogarnęła jakaś trwoga i smutek a rozum wrzał buntem, doradzając zaniechanie walki, którą przedsięwziął.
Monsignor Nani, w dalszym ciągu obserwując Piotra, zbliżył się ku niemu, mówiąc:
— Cóż?... Wszak wspaniałą była dzisiejsza uroczystość?... Takie dnie, jak dzisiejszy, przynoszą ukojenie... i pozwalają zapominać o wielu krzywdach!...
— Tak, wspaniałą była uroczystość, lecz czysto bałwochwalczą! — szepnął Piotr, nie mogąc się zdobyć na inną odpowiedź.
Monsignor Nani uśmiechnął się, udając, że nie słyszał ostatniego słowa i zwrócił się uprzejmie ku dwom francuzkim damom, które dziękowały