Strona:PL Zola - Rzym.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taury, unosząc piękne kochanki, omdlewające z nadmiaru miłosnych rozkoszy... Tu znów, Aryadnę podpatruje Bachus pełen lubieżności, Ganimed pieści się z orłem swym kochankiem, Adonis podżega żary miłosne par splecionych wzajemnością uścisku. Tryumf ciała, tryumf życia, przepełnia apoteozą całą długość tych galeryj, a niesiony ku ogrodom starzec chwieje się rytmicznie na nizkim fotelu. Gdzie spojrzy, widzi tylko nagości ciała, boskość jego kształtów, wszechpotęgę nieśmiertelnej natury, życia, materyi! Napróżno przyczepiono liście statuom, napróżno domalowano suknie potężnym figurom Michała Anioła, płeć ich pozostaje widoczna, życie z nich tryska a życiodajne nasiona wypełniają przestrzenie. W pobliżu, w watykańskiej bibliotece, w tym niezrównanego bogactwa księgozbiorze, drzemie cała wiedza przez ludzi zdobyta; jakże strasznym byłby kataklizm, gdyby te księgi mowę mogły pozyskać, gdyby głosiły słowa zawarte na swych kartach! Wybuch tych głosów byłby jeszcze niebezpieczniejszy od prawdy i piękna widniejącego z cielesnych wdzięków Wenery, z wązkości kształtów Apolina. Lecz w białe suknie przybrany starzec zdaje się nie słyszeć, nie widzieć, nie domyślać się wrzenia otaczającego go życia, i obojętnie mija posągi kolosalnych Jowiszów, potężnych Herkulesów, kobieco-kształtnych Antynousów.