Strona:PL Zola - Rzym.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze strony człowieka pobożnego i posiadającego takie stanowisko i stosunki jak Morano.
Gdy wieczorem Piotr wszedł do salonu, wybitego żółtą brokatelą w wielkie kwiaty w stylu Ludwika XIV, znalazł, iż wszystko tchnęło tu melancholią. Nawet lampy przysłonięte koronkowemi abażurami, paliły się głuchem, zamarłem światłem. Osób było niewiele. Na kanapie siedziały Benedetta i Celia, a przed niemi Dario. W głębi fotela, stojącego na uboczu, siedział kardynał Sarno i, milcząc, słuchał niewyczerpanego nigdy opowiadania starej krewnej, przyprowadzającej Celię każdego poniedziałku. Donna Serafina zajmowała zwykłe miejsce po prawej stronie kominka i z tajonym żalem spoglądała na pusty fotel, zajmowany od lat trzydziestu przez Morano, dotychczas zawsze jej wiernego. Piotr zauważył zaniepokojone a następnie rozpaczliwe spojrzenie, jakiem obrzuciła go, gdy stanął na progu pokoju, widocznie zawiodła się, poznawszy go, bo sądziła, że może wreszcie nadchodzi ten, którego powrotu wyczekiwała napróżno. Panując nad wyrazem twarzy, donna Serafina dumniejszą i sztywniejszą była, niż zazwyczaj, siedziała prosto, silnie ściśnięta gorsetem, cienka, nad wiek wysmukła, a czarne jej brwi dodawały surowości ostrym rysom, nieco złagodzonym śnieżno srebrnemi włosami.
Powitawszy obecnych, Piotr, zajęty myślą o swej książce zagrożonej Indeksem, nie mógł się po-