Strona:PL Zola - Rzym.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego postępowania i działania szybszego, skuteczniejszego niż dotąd. Może zastanie tam monsignora Nani... a może jakiego innego prałata lub kardynała, chcącego mu dopomódz?... Piotr zaczynał tracić nadzieję, by don Vigilio zechciał mu być użytecznym, nie mógł bowiem od niego uzyskać żadnej rady praktycznej. W pierwszych dniach swego pobytu w pałacu Boccanera, Piotrowi się zdawało, iż don Vigilio wielką mu będzie pomocą i wybornym przewodnikiem wśród zawiłych stosunków hierarchicznych duchowieństwa rzymskiego, lecz don Vigilio uląkł się najwidoczniej i z całą usilnością unikał spotkania się z Piotrem. Miał minę człowieka niechcącego się mięszać w sprawę niebezpieczną i podejrzanej natury. Wreszcie, od kilku dni był w łóżku, cierpiąc na dokuczliwe ataki febry.
Jedyną osobą rozmawiającą z Piotrem szczerze i serdecznie, była Wiktorya, owa dawna służąca matki Benedetty, a teraz ochmistrzyni pałacu Boccanera. Pomimo swego trzydziestoletniego pobytu w Rzymie, nie znała ani miasta, ani ludzi tutejszych i z całą świeżością uczuć pozostała francuzką chłopką, przedewszystkiem miłującą kraj własny i swoją parafię. Mówiła o swej wiosce rodzinnej, jakby ją dopiero wczoraj porzuciła. Lecz dziś, Wiktorya była wyjątkowo smutna, zasępiona, nie śmiała się i nie uwijała ochoczo po całym domu jak zwykle, a gdy się dowiedziała że Piotr ma zamiar zejść wieczo-