Strona:PL Zola - Rzym.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyobiecanego nieba, należnego sprawiedliwym po dokonaniu ziemskiego żywota... Ach, spokój w tych warunkach, jakąż on musiał napawać rozkoszą tych pokornych duchem i tak szczerze wierzących! Prawda, że ci naiwni kopacze katakumb nieświadomymi, ciemnymi byli ludźmi, świadczyła o tem chociażby nieumiejętność wykonanej przez nich roboty; świat wtedy popadł w nieuctwo! Artyści nie umieli już wyryć liter w marmurze, zapomnieli rysować i pozostawili dziecinne kontury palm, gołąbków i ryb symbolicznych. Sztuka znikła z widowni świata. A jednakże jakaż siła, jaka młodzieńcza wiara tchnęła od tych prostaków rozpoczynających nową erę ludzkości! Spali tu pospołu biedacy i możni, wszystkie warstwy społeczne i połączeni jedną nadzieją, oczekiwali w swych kolebkach, podczas gdy życie wrzało dalej na ziemi, życie w sile swej nieodmienne a tylko w formach swoich różne. Jakąż dobrocią i braterstwem nacechowane były stosunki ówczesnych ludzi względem śmierci. Małżonków najczęściej składano razem w jednym grobowcu a u ich stóp leżały ich dzieci. Grobowiec biskupa niczem się nie odróżniał od grobowca najuboższego człowieka z ludu. Ta skromność i równość uroczą była w swej szczerości. Ponieważ wszystkie ciała w jednaki proch rozsypać się miały, więc też jednakie miały groby i jednakie tablice, milczące o nazwisku, o godności urzędów. Rzeczywiście równały one