Strona:PL Zola - Rzym.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie cały, nienadwyrężony, lecz teraz ma czaszkę rozbitą.. Dopuścił się tego jeden amerykanin, zwiedzający katakumby, uderzył laską w tę czaszkę, chcąc się przekonać, czy nie jest sztuczną...
Panie się pochyliły, a blade ich twarze, oświecone zblizka trzymanemi świecami, wyrażały przestrach i politowanie. Zwłaszcza młoda panna miała minę strwożoną, w czarnych pełnych życia oczach szkliły się jakby łzy, a świeże, zwykle uśmiechnięte usta były zaciśnięte i drżały nerwowo. Lecz widzenie tych dwóch kobiecych twarzy, trwało tylko krótką chwilę, znów panie wyprostowały się i szły dalej za oprowadzającym zakonnikiem. Spacer po ciemnych, dusznych galeryach trwał jeszcze godzinę, bo przewodnik chciał wszystko pokazać sumiennie, zatrzymywał się w miejscach, które uznawał za godne szczególniejszej uwagi, wpadał w zapał opowiadania, zdawało mu się bowiem, że wznieca w zwiedzających pobożność a więc że pracuje dla zbawienia turystów spuszczających się do katakumb.
Piotr szedł za innymi wciąż milcząc, lecz w miarę jak patrzał na te starodawne grobowiska, zachodziła w nim wielka przemiana myśli. W pierwszej chwili był zadziwiony, widząc jak innemi były w rzeczywistości te nędzne nory w ziemi żłobione, od katakumb opiewanych przez poetów, teraz zaś zdawało mu się, że zaczyna rozumieć, dlaczego są takiemi a nie innemi, i ogarniało go