Strona:PL Zola - Rzym.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snego stosunku z porucznikiem, lecz księżna zagroziła mu rozejściem się, pewną będąc, że okupi sobie tym sposobem spokój należny kobiecie, która wniosła mężowi pięć milionów posagu. Czy nie dała mu, prócz tego, pięciorga dzieci?... Rzeczywiście książe przestał jej wyrzucać brak pieczołowitości o Celię i księżna, obojętna na wszystko, co ją wprost nie dotyczyło, mogła znów spokojne pędzić życie, dogadzając egoistycznym swym fantazyom i ubóstwianiu własnej swej osoby.
Gdy powóz miał już dojeżdżać do pałacu Buongiovanni, Dario rzekł:
— Patrz pan, Attilio znów stoi na zwykłem miejscu... A teraz niechaj pan spojrzy w górę, na trzecie okno pierwszego piętra...
Mignęło szybkie i śliczne widzenie. Firanka się uchyliła, ukazując piękną twarz Celii, niewinną jak pączek zakwitnąć mającej lilii. Stanęła nieruchomie, nawet bez uśmiechu na przedziwnie dziewiczych ustach a tylko pełne głębokości oczy zatopione w oczach Attilia, mówiły mu o bezgranicznej miłości. Po chwili firanka się spuściła i widzenie znikło.
— Ach to przeczysta, śnieżna lilijka! — mruknął Dario. Cóż można wiedzieć, co się ukrywa po za czarem jej niewinności!...
Piotr spojrzał na Attilio. Jeszcze stał z głową w górę podniesioną, z twarzą bladą od nadmiaru wzruszenia, usta miał zaciśnięte a w oczach