godniej urządzić sobie życia?... Doprawdy miałbyś prawo dogadzania sobie na starość... Ty, coś sobie wszystkiego zawsze odmawiał... Ach, mój ojcze, jakże byłbym szczęśliwy, gdybyś chciał się ztąd przenieść i obrać sobie który z dolnych pokojów!...
— Nie... nie... ja wiem, że ty mnie kochasz, wiem że chciałbyś rozpieszczać starego ojca... Ale mnie tutaj jest dobrze... pozwól, abym tutaj pozostał... wiesz, że nie lubię gdy się kto sprzeciwia moim zachciankom...
Piotr ze wzruszeniem patrzył na ojca i syna, którzy z nieograniczoną czułością przemawiali do siebie serdecznie, tkliwie, chociaż tyle rzeczy ich różniło, takie przepaście pojęć ich dzieliły.
Piotr na nich patrzył i porównywał ich pomiędzy sobą. Hrabia Prada był krępy i barczystszy od ojca, lecz twarz miał zupełnie do niego podobną, równie energiczną, wymowną, czuprynę czarną, rozwiewającą się, cerę jasną i bujne wąsy. Oczy jego patrzały z równą jak u ojca szczerością, lecz chwilami miały dzikie przebłyski. Usta miał inne, żarłoczne, łakome, namiętne, zęby jak u wilka, zawsze gotowe rozszarpać napotkaną zdobycz. Gdy kto ze znających go osób chwalił jego oczy, zaraz znajdował się ktoś drugi z inną o nim uwagą: „Nie przeczę, lecz nie lubię ust tego rodzaju“. Ręce i nogi miał wielkie, szerokie, a pomimo to kształtne.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/257
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.