Strona:PL Zola - Rzym.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu! To grzech nasz najcięższy, grzech spełniony w chwili szalonego entuzyazmu i dumy! Żyjąc na uboczu w mojej samotnej celi, wcześnie przeczułem przepaść, w jaką nas może wtrącić kryzys finansowy, straszliwy deficyt, grożący nam coraz natarczywiej. W porywach rozpaczy ostrzegałem mojego syna i wszystkich, którym warto było wypowiadać prawdę o niebezpieczeństwie naszego położenia. Lecz wołania moje były próżne! Nikt mnie nie słuchał. Z zaślepieniem spekulowali wszyscy, kupując, sprzedając, budując, podbijając ceny, bogacąc się, to znów rujnując na aggio, pędząc za rojonemi chimerami... Nam tego nie wolno... nas nie stać na takie wybryki... My nie mamy tej zamożnej, oszczędnej, pracowitej ludności wiejskiej, jaką szczycić się może Francya... Tam, każda finansowa katastrofa mija, ledwie że bliznę pozostawiając po sobie, dzięki zasobności składowej masy narodu... U nas... u nas lud jeszcze jest w uśpieniu... jeszcze się nie przyczynia do wytwarzania bogactwa, nie wyrastają z niego mężowie podporę ojczyzny stanowić mogący... lud nie zmięszał jeszcze krwi swojej z naszą, nie odnowił krzepnących w nas sił, starganych wiekami wysiłków... nasz lud jest nieświadomy, pogrążony w nędzy, ciemny i głodny... Tak, bieda jest u nas ogólna, przerażająca. Ludzie posiadający trochę mienia wolą mieszkać po miastach, skąpić sobie wszelkiego dobrobytu, byle nie wkładać pieniędzy w rolni-