Strona:PL Zola - Rzym.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzrost miasta, które w przeciągu kilku lat zdwoiło liczbę swych mieszkańców i rozrosło się nowemi dzielnicami. Orlando patrzał na Rzym oczyma kochanka. Podziwiał jego piękność, jego odrodzenie i już wielbił w nim przyszłą stolicę świata.
Wtem, niespodziewane dotknęło go nieszczęście. Schodząc ze schodów, poczuł ciężkość w nogach, które wymówiły mu posłuszeństwo i zmarły sparaliżowane. Wniesiono go napowrót na górę i już nigdy odtąd nie wyszedł ze swego mieszkania. Od tego dnia minęło lat czternaście. Orlando przebył je przykuty do swojego fotela, nieruchomo w nim siedząc, on, niestrudzony żołnierz, który w szybkich pochodach tyle razy przebiegł całe Włochy. Serce pękało z żalu, patrząc na to zniedołężnienie bohaterskiego wojaka. Pokój, w którym zamieszkiwał, był jakby jego więzieniem, lecz Orlando srożej jeszcze cierpiał wewnętrznym bólem, pochodzącym ze zwątpienia w najdroższe swe nadzieje. Lękać się on poczynał o przyszłość i to go napełniało coraz cięższym smutkiem, dochodzącym do melancholii. Gdy wraz z ubezwładnieniem nóg przycichła w nim gorączka działalności, Orlando pozyskał zadziwiającą trzeźwość myślenia i sądu. Całemi zaś dniami rozmyślając w przymusowej bezczynności, doszedł do wyników napełniających go trwogą i goryczą. Te Włochy, których wielkości tak żarliwie pożądał, te Włochy wreszcie zjednoczo-