Strona:PL Zola - Rzym.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Paparelli kręcił się za plecami monsignora przez cały czas jego rozmowy z dwoma młodymi francuzami, lubił on bowiem wszędzie nadstawiać swoje uszy. Spostrzegłszy, że monsignor nie chce dłużej czekać na swoją kolej, ksiądz począł zaklinać go, aby raczył jeszcze chwilkę być cierpliwym, bo tylko dwie osoby wpierw przybyłe ma do wprowadzenia do kardynała. Prałat grzecznie się wymówił, obiecując, że woli jutro tu wrócić, sprawa bowiem, o której miał mówić z Jego Eminencyą nie nagli go zbytecznie. Co rzekłszy i grzecznie się wszystkim skłoniwszy, wyszedł.
Narcyz Habert prawie równocześnie pożegnał się z Piotrem, powtarzając:
— Bądź dobrej myśli, kochany księże Piotrze. Jutro pójdę z wizytą do mojego krewnego w Watykanie a gdy tylko otrzymam od niego jakąkolwiek odpowiedź, natychmiast cię uwiadomię. A zatem niezadługo...
Uścisnąwszy rękę Piotra, znikł po za drzwiami sali tronowej, wprowadzony do kardynała przez księdza Paparelli. Było już po godzinie dwunastej w południe. Na przyjęcie u kardynała wyczekiwały już tylko dwie stare damy, tymczasem spokojnie drzemiące. Przy małym sekretarskim stole, don Vigilio pisał bezustannie, pokrywając olbrzymie arkusze żółtego papieru, wprawnem i drobnem swem pismem. Od czasu do czasu czarne pałające oczy unosił z nad papieru i obrzucał