Strona:PL Zola - Rzym.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr słuchał i drętwiał z przerażenia, opanowany niepewnością.
— Ach, Boże mój! — zawołał prawie z rozpaczą — jakże ja sobie dam radę wśród tych trudności! Jakże mnie przerażają słowa Waszej Wielebności!
Nani, uśmiechnąwszy się życzliwie, rzekł dobrodusznie.
— Ja ciebie nie chcę przerażać, mój drogi synu!... Chcę cię jedynie ostrzedz i chcę, byś wiedział, że nie należy się śpieszyć... Tymczasem zaprzestań wszelkich starań... wierzaj mi, że tak trzeba dla dobra twojej sprawy... Nie należy się gorączkować... Nic ci tymczasowo nie grozi... ręczę ci... dopiero wczoraj wyznaczony został członek komisyi mający napisać sprawozdanie o twojej książce... Masz więc przynajmniej miesiąc czasu przed sobą... Przez te kilka tygodni żyj na stronie, trzymając się od wszystkich zdaleka, by zapomniano, że istniejesz na świecie. Zwiedzaj Rzym, podziwiaj jego piękności, tego na pewno nie pożałujesz a zarazem najlepiej popchniesz sprawę twojej książki.
Ująwszy rękę Piotra w swoje pulchne, delikatne, arystokratyczne dłonie — dodał z czułością:
— Chyba wierzysz w moje życzliwe usposobienie dla ciebie?... Wszystko co powiedziałem, ma swoją postawę i wypływa ze szczerej mojej przyjaźni... Wszak mógłbym ci się osobiście narzucić, by cię doprowadzić do stóp Ojca święte-