Strona:PL Zola - Rzym.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najpokorniej upraszam waszą Eminencyę, by zechciała mi wybaczyć moją śmiałość... napróżno wdarłem się tutaj prawie przemocą... Może figi nie będą bardzo dobre... ale to pierwsze... później, gdy lepiej dojrzeją, przyniosę znowu... za kilka tygodni będą słodkie jak cukier... Życzę waszej Eminencyi wszystkiego najlepszego...
Żegnając się temi słowy, wychodził tyłem, kłaniając się zgięciem ciała w pasie.
Cała ta scena żywo zajęła Piotra poznającego w tym wiejskim księdzu, typową postać z niższego duchowieństwa włoskiego. Przed przybyciem swem do Rzymu słyszał niemało o różnych rodzajach księży włoskich. Mówiono mu o tak zwanych „scagnozzo“, biedakach błąkających się w Rzymie po utracie posady na prowincyi. Następowało to zazwyczaj po jakim niepomyślnym wypadku, niedozwalającym im pozostać na miejscu. Chronili się więc do Rzymu dla zdobycia chleba powszedniego i żyli z okruchów spadających w tutejszych kościołach, ubiegając się o zdobycie jakiej zakupionej mszy, ocierając się o najpośledniejszą ludność Rzymu, w najnędzniejszych szynkowniach przedmieści. Widziany dopiero co przez Piotra wikaryusz z Frascati nie należał też do typu proboszczów wiejskich najzupełniej nieokrzesanych i żyjących w głębszych zakątkach na prowincyi. Owi proboszcze włoscy odznaczają się krańcowym zabobonem, rubasznością, są chłopami wśród chłopów, obyczajowo niczem się nie