Strona:PL Zola - Rzym.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Boskość wierzenia, prawda objawiona, nietykalnością swą pozostają wielkiemi. Ich gmach w niebotyczność sięgający nie znosi usunięcia chociażby najmniejszej swej cegiełki. Wszak nawet naszemi rękoma stawiane domy runęłyby po wyjęciu węgła. Jeżeli gmach Kościoła rzymskiego w proch się ma rozsypać, to lepiej zginąć śmiercią mężnych i umierać umiejących na stanowisku, aniżeli przedłużać nędzny żywot kosztem ustępstw i tchórzowskiego błagania o litość... To są moje niezłomne, nieodwołalne przekonania. Stać będę i czekać. Lecz kłamstwem jest, bezczelnem kłamstwem i oszczerstwem, ten zawistny głos obwieszczający koniec katolickiej wierze. Niezachwiane mam przekonanie, iż nigdy nie był silniejszym gmach Kościoła mającego zapewnienie wiekuistego panowania nad światem. Z boskiej on powstał łaski i z niej czerpie nieskończoność swego istnienia. Jeżeli zaś niebo ma się zawalić, czekać tego będę z równym spokojem i wiarą. Stare mury mojego domu, spróchniałe i stoczone belki tych ścian i sufitów zawalą mnie stojącego. Uchodzić z pola klęski nie będę. Zginę, odmawiając Credo po raz ostatni!...
Głos kardynała posępniał. Mówił wolno, uroczyście a przy ostatnich słowach ręką ukazywał mury staroświeckiego pałacu swego rodu, pałacu będącego dziś grobem przeszłości. Grobowa pustka i grobowy chłód miały obecnie tu siedlisko swoje. Teraz dopiero Piotr poznał całkowitą przyczynę