Strona:PL Zola - Rzym.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne jutro będziemy mieli siroco.
Nastąpiła cisza, wśród której zaledwie od czasu do czasu zlekka skrzypnęło pióro don Vigilio, piszącego coś na żółtawym, sztywnym papierze. Naraz odezwał się głos dzwonka. Natychmiast ksiądz Paparelli wybiegł z przyległej komnaty i szybko zniknął po za drzwiami sali tronowej; za chwilę wrócił i, kiwnąwszy na Piotra, zaanonsował go:
— Ksiądz Piotr Fromont.
Sala tronowa była wielka, lecz równie zaniedbana, zrujnowana jak trzy poprzednie komnaty. Od wspaniale rzeźbionego i złoconego sufitu, spuszczało się drogocenne obicie z czerwonej brokateli przetykanej palmami, lecz obicie to popękane w pręgi, wyglądało jak postrzępione łachmany. Niegdyś porobiono reparacye w bogatej materyi, lecz dziś spłowiała właśnie w tych miejscach, morując się ukośnie. Najciekawszy sprzęt tej sali stanowił fotel wybity czerwoną, jedwabną materyą, był to tron, na którym zasiadał papież, gdy przyjechał z odwiedzinami. Po nad tronem był czerwony baldachim, czerwony jak fotel, nad nim zaś był zawieszony portret papieża obecnie panującego. Stosownie do przepisów, fotel był odwrócony przodem do ściany, na znak, iż nikt inny, prócz papieża, nie powinien na nim zasiadać. Ogromna ta sala była umeblowana zrzadka rozstawionemi kanapami, fotelami i krzesłami. Znajdował się tu także wspaniale piękny stół o zło-