Strona:PL Zola - Rzym.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jego Eminencya jest chwilowo zajęty, proszę poczekać.
Rzekłszy to, zaczął pilnie przeglądać jakieś papiery, z widocznym zamiarem unikania rozmowy.
Piotr nie śmiał usiąść, więc dla zabicia czasu, zaczął się rozglądać dokoła komnaty. Była ona jeszcze w smutniejszym stanie zaniedbania od poprzednich dwóch komnat. Ścienne obicie z zielonego adamaszku strzępiło się jakby mchem porastającym wiekowe drzewo. Tylko sufit pozostał wspaniale piękny. W bogato rzeźbionem i złoconem obramowaniu z drzewa, biegł malowany fryz, tworzący ramę środkowego fresku, zajmującego całość sufitu a przedstawiającego Tryumf Amfitryty. Dzieło to było pędzla jednego z lepszych uczniów Rafaela. Podług starodawnego obyczaju, w tej poczekalnej komnacie, leżał kardynalski kapelusz na specyalnym stoliku, ponad którym wisiał wielki krucyfiks z hebanu i słoniowej kości.
Oczy Piotra przywykły już do panującego tutaj ponurego oświetlenia, ujrzał więc wiszący na ścianie portret kardynała, portret niedawno ukończony. Kardynał miał na nim strój uroczysty, to jest sutanę z czerwonej mory, rokiet koronkowy i wielki płaszcz po królewsku opadający z ramion. Ten siedemdziesięcioletni starzec w stroju księcia Kościoła pozostał zarazem księciem w doczesnem znaczeniu; dumną, wyniosłą miał