Strona:PL Zola - Rzym.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro rano, pisząc do wice-hrabiego, doniosę mu jak jesteśmy radzi mając pana w naszym domu, i to zapewne na dłużej, aniżeli pan przypuszcza... A niechaj pan nie zapomina, że jutro o godzinie dziesiątej zrana, mój wuj udzieli panu posłuchania.
Wszedłszy na trzecie piętro, Piotr i don Vigilio, każdy trzymając zapalony świecznik w ręku, już mieli się rozejść do swych pokojów, gdy nie mogąc dłużej zapanować nad sobą, Piotr zapytał:
— Czy monsignor Nani jest człowiekiem bardzo wpływowym?...
Don Vigilio się zmięszał, jak zwykle w pododobnych okolicznościach i, zamiast odpowiedzieć, rozłożył szeroko ramiona, chcąc tym giestem wyrazić, że władza monsignora rozciąga się na całą świata szerokość. Oczy mu błysnęły i, jakby sam chwycony nagle ciekawością, szepnął:
— Pan go już znałeś poprzednio?
— Ależ nie, nigdy go nie widziałem.
— Naprawdę?... To w takim razie rzecz dziwna, bo on pana zna dobrze. W przeszły poniedziałek opowiadał o panu tak szczegółowo i z taką pewnością, iż byłem przekonany, że się znacie oddawna. Zdaje mi się, że jest obznajmiony z najdrobniejszemi szczegółami pańskiego życia.
— To rzeczywiście mnie zadziwia, bo nigdy nie słyszałem o nim i dziś dopiero, widząc go, dowiedziałem się o jego nazwisku.