Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stko to były cechy ludu francuzkiego, już niewierzącego i nigdy wierzyć niemającego. Ach, być taką duszą pełną prostoty! Ach, módz się położyć do snu wiecznego bez buntu, tylko z radością spełnionego na ziemi zadania!...
— Więc jeżeli kiedy będę przejeżdżał przez Anneau, to mam pokłonić się od ciebie łąkom i lasom tamtejszym?...
— Ach dobrze, dobrze! Niech pan powita odemnie tamtejsze drzewa i proszę im powiedzieć, że widzę je codziennie, zawsze piękne i zielone.
Gdy Piotr skończył jeść obiad, Wiktorya zawołała Giacoma i kazała mu sprzątnąć stół. Była teraz godzina ósma i pół, zatem jeszcze całą godzinę Piotr miał do rozporządzenia. Wiktorya radziła, by spokojnie pozostał w swoim pokoju, gdzie będzie mu lepiej, aniżeli na dworcu kolei żelaznej. Obiecała, że każe sprowadzić dorożkę o godzinie wpół do dziesiątej i przyjdzie go o tem zawiadomić, oraz zabrać jego rzeczy. Mógł więc być zupełnie spokojny i o nic się nie troszczyć.
Powiedziawszy to, wyszła a Piotr uczuł naraz ogromną pustkę dokoła siebie i jakieś nadzwyczajne oderwanie się od wszystkiego. Pokój, w którym przemieszkał trzy miesiące, wydał mu się teraz dziwnie niemy, nieokreślony, zamarły, już obcy. Miał dopiero odjechać a już niby odjechał. Rzym cały był już tylko obrazem, wspomnieniem, które wiedział, że nazawsze pozosta-