Strona:PL Zola - Rzym.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikające w ciemnościach szczegóły widoku, Rzym, którego jeszcze nie znał, zacierał się i usuwał. Lecz znów dręczący niepokój bólem się odezwał w sercu Piotra; nie mogąc dłużej wytrzymać, zamknął okno i usiadł, pogrążywszy się w zadumę pełną bezbrzeżnego smutku. Wraz z ubywającem światłem potężniała jego tęsknota, z której ocknął się gdy przez uchylone drzwi błysnęła zapalona lampa.
Niosła ją Wiktorya, idąc cicho, na palcach. Ujrzawszy Piotra, zawołała:
— Już się pan obudził i wstał! Byłam tutaj o godzinie czwartej, lecz pan smacznie spał wtedy. Bardzo pan dobrze zrobił, wypoczywając do syta po swej nocnej podróży.
Piotr zaczął się uskarżać, iż rzeczywiście czuje się bardzo zmęczony i jakby zziębnięty, czem wielce się zaniepokoiła.
— Niechaj pan tylko nie dostanie tej ich szkaradnej febry! Ta ich rzeka tuż pod nosem płynąca jest wcale niemiłem sąsiedztwem. Powietrze mamy niezdrowe z jej powodu. Don Vigilio, sekretarz Jego Emineacyi, cierpi na owe febry. To szpetne choróbsko i nie chciałabym, aby ono miało chwycić pana.
Wiktorya zaczęła nalegać, by zaraz się położył do łóżka, zapewniając, że potrafi go wytłómaczyć przed swojemi paniami. Ani księżniczki, ani contessina nie wezmą mu za złe, jeżeli się dziś przed niemi nie stawi. Piotr na razie nie pro-