Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łzy rozczulenia nabiegły do oczów starca, a Piotr, wzruszony jego namiętną miłością ojczyzny, którą wyrażał każdem słowem, rzekł:
— Z całej duszy pragnę, aby tak było, pragnę tego, bo zaczynam pojmować rzeczywiste znaczenie Rzymu i pokochałem przyszłość narodu włoskiego!
— Kiedy tak, to przebaczam ci napisanie twojej książki! Widzę, żeś przejrzał i rozumiesz nasz dzisiejszy Rzym. Nasz Rzym ukochany, który pragniemy uczynić godnym jego świetnej przeszłości, by mógł po raz trzeci królować nad światem!
Mówiąc to, Orlando wyciągnął ramiona ku oknu, po za którem widać było olbrzymią panoramę Rzymu, ciągnącego się pod skraje horyzontu. W szarem, zimowem świetle wyjątkowo pochmurnego dnia, Rzym przybrał melancholijny, lecz zawsze królewskiej wspaniałości wygląd i zdawał się nieruchomie wyczekiwać odmiany, przebudzenia się wiosennego słońca, zapowiadającego długie, pogodne panowanie.
W tem Orlando odwrócił głowę w stronę siedzącego na boku Angiolo Mascara i zawołał, łając go z ojcowską czułością:
— Ty niegodziwcze! Ty zbrodniarzu jakiś! Jak śmiesz marzyć o zburzeniu Rzymu!... Bo ten panicz chce Rzym w gruzy zamienić swojemi bombami i nazawsze usunąć z widowni świata, ce-