Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tłoczne nad poziomem wody, oddalona była o jakie tysiąc metrów. Płynęli tak oboje obok siebie bez pośpiechu, jak dwóch przyjaciół wyszłych na spacer, po równej i pięknej drodze. Z początku Maciek płynął za niemi, ale widząc, że się coraz więcej oddalają, wrócił się. Wyszedłszy na piasek, począł się wycierać i otrząsać, obryzgując panią Chanteau.
— Ty zawsze jesteś grzeczny, zawsze rozsądne poczciwe psisko — mówiła stara kobieta. — Jak to można narażać tak życie!
Zaledwie już dojrzeć mogła głowy Lazara i Paulinki, podobne do pęków trawy morskiej płynącej po wierzchu fal. Morze było niezupełnie spokojne, oni posuwali się naprzód, kołysani wahaniem się bałwanów, rozmawiali spokojnie, zajęci roślinnością morską, którą pod sobą w przezroczu wód widzieli. Paulinka zmęczona, zaczęła pływać na wznak z twarzą zwróconą ku niebu, ginąc w błękitach fal i powietrza. Z morzem tem, które ją kołysało, zostawała ona ciągle w wielkiej przyjaźni. Lubiła jego oddech ostry, zimne i czyste fale, szczęśliwą była, że czuje obejmujące ją masy wody, rozkoszowała się tą męczącą gimnastyką, która uśmierzała bicie jej serca.
Nagle z piersi jej wydarł się krzyk stłumiony, kuzyn jej zaniepokojony zapytał:
— Co ci się stało? — Zdaje mi się, że mi stanik pękł, zanadto naprężyłam lewe ramię.
Roześmieli się oboje. Ona zaczęła wolniej płynąć z mniejszym wysiłkiem, śmiała się śmiechem, w którym czuć było pewne zakłopotanie. Rozprół się szew na ramieniu, odsłoniła się szyja. Lazar rozśmieszony wołał na nią, żeby poszukała w kieszeniach, czy niema przy sobie szpilek. Tak dopłynęli do Picochets; on wdrapał się na skałę, jak to mieli zwyczaj robić dla odpoczynku i nabrania sił do powrotu, ona około grupy skał pływała ciągle
— Nie wejdziesz na chwilę?
— Nie, dobrze mi tu, nie jestem zmęczona.
Widząc w tem nowy kaprys, rozgniewał się.
— Gdzie tu rozsądek!? Przy powrocie sił ci zabraknij jeśli nie odpoczniesz chwilkę.