Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrześniu wycieczki i zabawy z większym szły zapałem; dwaj koledzy chcieli godnie zakończyć czas swobodnego i życia. Zapominali się czasem do nocy na piasku zatoki Skarbu.
Pewnego wieczora, wpatrzyli się w gwiazdy ukazujące się jak perły ogniste na blednącym horyzoncie. Ona poważna, ze spokojnym podziwem dziecka zdrowego; on rozgorączkowany od chwili, gdy się przygotowywał do wyjazdu, nerwowo mrugał oczami, w ciągłych porywach woli, które go do coraz nowych popychały projektów.
— Piękna to rzecz gwiazdy — rzekła poważnie po długiem milczeniu.
On nie odpowiedział na to ani słowa. Wesołość jego nie była jakoś tak żywa jak zwykle, jakiś niepokój wewnętrzny go ogarniał, oczy jego, szeroko otwarte, jakoś niepewnie patrzyły. Na horyzoncie gwiazdy mnożyły się jak mrowie z każdą chwilą, jak gdyby ktoś zarzewie szuflami w nieskończoność rzucał.
— Tyś się tego nie uczyła — rzekł nakoniec — ty nie wiesz... każda gwiazda, to jest słońce, około którego toczą się takie kule jak ziemia, a takich są miljardy i po za niemi tam dalej jeszcze miljardy i tak coraz dalej.
Zamilkł, lecz po chwili odezwał się znowu głosem, który wzruszenie tłumiło.
— Ja się nie mogę na nie patrzeć... boję się.
Morze, którego przypływ się rozpoczynał, wydawało dźwięk jakiś, jakby jęki oddalone, podobne do rozpaczy tłumów płaczących nad swą nędzą. Ma bezgranicznym horyzoncie już czarnym w tej chwili — jak pył światła błyszczały wirujące w przestrzeni światy. A w tej skardze ziemi uciśnionej pod nieskończoną gwiazd liczbą, dziewczynka usłyszała w bliskości siebie łkanie bolesne.
— Co ci jest? czyś słaby?
Nie odpowiadał, płakał tylko zakrywszy twarz gwałtownie zaciśniętemi pięściami, jakby nic widzieć przed sobą nie chciał. Gdy się już na tyle uspokoił, że mógł mówić, jęczał tylko:
— O! umrzeć! umrzeć!:
Paulinka zdziwiła się mocno, a wspomnienie tej sceny wyryło się w jej pamięci. Lazar wstał z trudem i wró-