Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawiły skutku, a jeden sezon w Vichy o mało go nie zabił.
— O Boże! jak ja cierpię! — powtarzał Chanteau. — Jakby psy wściekłe nogę mi szarpały.
I nerwowym ruchem, w przekonaniu, że mu ulży zmiana pozycji, przekładał i przesuwał nogę. Ale ból powiększał się ciągle, każdy ruch nowe wywoływał jęki. Niebawem w paroksyzmie cierpienia, ryk stał się ciągłym. Miał dreszcze i gorączkę, szalone pragnienie go paliło.
Tymczasem Paulinka wsunęła się do pokoju. Stanęła przy łóżku i patrzyła na wuja swego z powagą, lecz nie płakała. Pani Chanteau, zdenerwowana przez ten krzyk, traciła głowę. Weronika chciała poprawić kołdrę, której ciężaru chory nie mógł znieść; ale gdy wyciągnęła swoje wielkie męskie ręce, biedak zaczął krzyczeć jeszcze głośniej, nakazując jej, żeby go nie dotykała. Przerażała go; mówił, że wstrząsa nim, jak pękiem brudnej bielizny.
— No, to niech mnie pan nie woła! — krzyknęła rozłoszczona. — Kto ludzi odtrąca, to niech sam sobie radę daje.
Powoli zbliżyła się Paulinka, dziecięcemi paluszkami zręcznie i lekko podniosła kołdrę. Doznał lekkiej ulgi, z wdzięcznością, przyjął tę usługę.
— Dziękuję ci, maleńka — patrz, tam, ta fałda... waży sto centnarów... aj! nie tak prędko, przestraszyłaś mnie.
Ból swoją drogą wzmagał się ciągle. Gdy żona jego w tym niepokoju chciała także coś robić i kręciła się po pokoju, to idąc do okna dla spuszczenia firanek, to przybliżając do łóżka z filiżanką w ręku, gniewał się jeszcze bardziej.
— Proszę cię, już nie chodź, wszystko się trzęsie. Za każdym twoim krokiem, zdaje mi się, że mnie ktoś młotem wali.
Nie próbowała nawet się tłumaczyć i usunęła się. To zawsze się tak kończyło, trzeba go było w cierpieniach zostawić samego.
— Chodź, Paulinko — rzekła tylko. — Widzisz, że twój wuj znieść nas przy sobie nie może.
Ale Paulinka została. Ona posuwała się po pokoju ruchem tak delikatnym, że małe jej nóżki zaledwie doty-