Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mo, że ze zmęczenia ledwo na nogach się trzymała, obeszła pokoik dokoła i obejrzała mebelki. Myśl, że ma swój pokoik, oddzielny od innych, pokoik, w którym mogła się zamknąć, napełniała ją dumą osoby dorosłej. Jednakże w chwili, gdy miała klucz przekręcić w zamku i gdy już, zdjąwszy sukienkę, była tylko w spódniczce, zawahała się i jakiś niepokój ją ogarnął, A gdyby kto wszedł? Zadrżała, otworzyła drzwi, żeby zobaczyć, czy za niemi niema kogo w korytarzu. Naprzeciwko, na środku swego pokoju, przy otwartych drzwiach, stał jeszcze Lazar i spójrzał na nią.
— A co? — zapytał — czy potrzebujesz czego?
Zarumieniła się cała. Chciała skłamać, lecz po chwili! zwykła szczerość przemogła.
— Nie, nie... tylko widzisz, ja się boję, jak drzwi są na klucz zamknięte, to też ja nie zamknę, a jeśli zastukam, to żebyś przyszedł. Ale ty żebyś przyszedł, rozumiesz, nie służąca.
Zbliżył się do niej, ujęty wdziękiem tego dziecka, tak naiwnego i serdecznego.
— Dobranoc, — powtórzył, wyciągając ku niej ręce.
Jednym skokiem rzuciła mu się na szyję i, nie zwracając uwagi na swój negliż dziecięcy, objęła go swemi chudemi ramionami i ucałowała.
— Dobranoc, kuzynku.
W pięć minut później, odważnie zgasiła świecę i wsunęła się w głąb łóżeczka, przysłoniętego muślinem. Z początku, ze zbytku znużenia, sen jej był bardzo lekki. Najprzód, słyszała Weronikę wchodzącą na górkę nieostrożnie, potrącając stołki i budzącą wszystkich, później już tylko ponury ryk burzy, deszcz, uparcie tłukący dachówki, wiatr wstrząsający oknami i świszczący pod murem i przez całą godzinę jeszcze ta kanonada grzmotów trwała, a każdy bałwan spadający wstrząsał nią w łóżeczku. Zdawało jej się, że dom cały, zburzony, zniszczony unosił się z wodą jak statek. Ciepło jej było i wygodnie, myśl jej już chwiejna, biegła z litością i pragnieniem dopomożenia ku tym biednym ludziom, których morze, tam na dole, wygnało z ich pościeli. Potem wszystko zniknęło, zasnęła głęboko.