Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było szczupłe, nędzne, jakie biedne, zaledwie ukształtowane. Jeszcze raz powstała burza w jej sercu i umyśle. — Zdrowie jej i siła życia w niej tkwiąca, oburzały się na delikatność i słabość tych członeczków malutkich syna, którego Ludwika daje Lazarowi. Spojrzała na siebie. Gdyby ona była matką dzieci jego — nie takie by one były. Widziała wyraźnie przed oczyma tego tęgiego silnego chłopaka, jakiegoby ona na świat wydała! A jednak to nigdy nie nastąpi i nie nastąpi z własnej jej winy i woli...
Biedactwo małe skomlało już teraz ciągle. Zlękła się, aby chłopczyna nie spadł z fotelu, litość zwyciężała w niej inne uczucia. Ona podtrzyma te słabiznę, dopomoże mu żyć, jak dopomagała mu urodzić się i oczy na światło dnia otworzyć. Zapominając o sobie, znowu zajęła się dzieckiem, nie szczędząc mu swoich pieszczot i troskliwości. Wzięła go na kolana i zapłakała łzami, w których mieszały się: żal nad swojem życiem bezowocnem i litość nad niedolą wszystkich żyjących.
Pani Bouland, zawiadomiona, przybiegła zająć się dzieckiem. Wykąpały je, owinęły w ciepłe prześcieradło, ubrały i położyły na łóżku w tym samym pokoju stojącem, zanim przygotowaną zostanie kolebka. Pani Bouland najprzód mocno zdziwiona, widząc chłopczyka żywym, obejrzała go troskliwie i zaopinjowała, że bardzo trudno będzie go wychować, tak jest słaby i wątły. Zresztą spieszyła ona do łoża chorej Ludwiki, która jeszcze w wielkiem pozostawała niebezpieczeństwie.
Gdy Paulinka znów pozostawiona sarna, zasiadała przy dziecku — wszedł Lazar, również o cudzie zawiadomiony.
— Chodź go zobaczyć — rzekła, mocno wruszona.
Zbliżył się, lecz drżał cały i nie mógł powstrzymać się od jakiegoś wyrzutu.
— Boże! położyłaś go na tem łóżku.
Już na progu dreszcz go przejął. Pokój ten opuszczony, był jakby żałobą przejęty. Wchodzono tu rzadko bardzo i dziwnem mu się zdawało, że widzi w nim to żywe światło, czuje to ciepło wesołe. Sprzęty jednak stały na tych samych miejscach, zegar wskazywał ciągle godzinę siódmą minut trzydzieści siedem, nikt tu się niczego