Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakoś i zawstydzony, że w kościach swoich daje schronienie takiej nieprzyjaciółce rodziny, jaką jest nieszczęsna podagra.
— Poczekajmy — szepnął. — Davoine zdaje się być pewnym zysków w tem nowem przedsiębiorstwie. Jeśli sosna podniesie się w cenie, odrazu zrobimy majątek.
— A zresztą co tam, — zawołał Lazar, nie przerywając sobie w robocie — i tak mamy co jeść. Poco się kłopotać? Niema to jak ja, kpię sobie z pieniędzy i basta!
Pani Chanteau powtórnie wzruszyła ramionami.
— Lepiejbyś zrobił, żebyś nie tak bardzo kpił z pieniędzy i nie tracił czasu na głupstwa.
I powiedzieć tu, że to ona nauczyła go grać na fortepianie. Teraz sam widok kajetu nut w rozpacz ją wprowadzał. Ostatnia nadzieja upadła. Ten syn, którego spodziewała się widzieć prefektem lub prezesem trybunału, mówi, że będzie opery pisał. A ona już go widzi biegającego po błocie ulicznem z lekcji na lekcję.
— Oto zresztą — rzekła — masz tu relację z trzech ostatnich miesięcy... dał mi to Davoine... Jeżeli tak dalej pójdzie, przyjdzie do tego, że w końcu roku my mu będziemy jeszcze winni.
Położyła worek na stole i poszukawszy, wydobyła zeń papier, który podała mężowi. Wziął go z niechęcią, obejrzał, obrócił w palcach i położył przed sobą, nie otwierając. Właśnie Weronika wniosła herbatę. Nastała długa cisza, filiżanki stały próżne. Przy cukierniczce Minuszka, założywszy łapki, przymykała powieki leniwie, tymczasem przed kominkiem Maciek chrapał jak człowiek. A morze huczało ciągle jakby las olbrzymi, służący za akompanjament tym wszystkim drobnym hałasom i niepokojom.
— Mateczko, możebyś ty ją obudziła, — rzekł Lazar — musi jej być tak niewygodnie spać.
— Tak, tak, niewygodnie — mruknęła pani Chanteau, patrząc na Paulinkę, ale widocznie czem innem zajęta.
Wszyscy troje spojrzeli na drzemiącą dziewczynkę. Tchnienie jej uspokoiło się jeszcze bardziej. Policzki białe i różowe usteczka w świetle lampy miały słodycz nieru-