Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani słówka nikomu o tem stsnowczem postanowieniu Wyjazdu. Obawiała się, aby nie upatrywano w tem jakiejś groźby, chciała skojarzyć małżeństwo i potem nazajutrz odjechać po cichu, jako już nikomu niepotrzebna.
Trzeciego dnia Paulinka otrzymała list od doktora. — Donosił on jej, że oczekiwano na nią w Saint-Lô i, że jak tylko będzie wolną, będzie mogła tam pojechać. Tegoż san ego dnia, pod nieobecność Lazara zaprowadziła ona Ludwikę w głąb sadu na ławeczkę przysłoniętą kępką wrzosów. Przed niemi — poniżej nizkiego muru ogradzającego sad, widać już było tylko monę, nieskończoność błękitów, przeciętą w dali wązką linją horyzontu.
— Moja droga — rzekła Paulinka ze swoją macierzyńską miną — pomówmy z sobą jak dwie siostry... Dobrze... kochasz mnie choć trochę?... Nieprawdaż?...
Ludwika przerwała jej, a obejmując ją wpół wykrzyknęła.
— O taki kocham...
— A więc jeśli mnie kochasz, powinnaś mi wszystko szczerze mówić. Dlaczego tak nie jest, dlaczego masz przedemną tajemnice?
— Najdroższa, ja przed tobą nic nie kryję... Nie mam żadnych tajemnic — rzekła po chwili namysłu.
— Źle szukasz myślą, dziecko... Poczekaj, ja ci pomogę. Otwórz przedemną serce twoje...
Przez chwilę patrzyły sobie w oczy tak blizko siebie, że czuły wzajem ciepło tchnień swoich. Jednakże oczy jednej niepokoiły się coraz bardziej pod czystym i jasnym wzrokiem drugiej. Milczenie stawało się trudnem i ciężkiem...
— Powiedz mi wszystko. Rzeczy o których się mówi, są blizkie spełnienia się lub przynajmniej jakiegoś rezultatu, gdy tymczasem ukrywając je, czyni się je złemi, a rezultaty nieraz bardzo stąd wynikają smutne. Nieprawdaż?... Jakby to było brzydko, żebyśmy się pogniewały i żeby się znowu jeszcze raz wróciło i powtórzyło to, czegośmy obie tak gorzko żałowały?
Ludwika, nagle wybuchnęła głośnym płaczem. Trzymając ją wpół, ściskała ją konwulsyjnie, a opuściwszy