Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go, do gospodarstwa dla tych, których kochała, siły ją opuszczały. Najdrobniejsze, nic nieznaczące rzeczy serce jej szarpały. To kawałek chleba, który dla niego krajała, to zlecenie jakieś dla niego dane służącej, wszystko w codziennym i zwykłym przebiegu życia. Jak to przy tych rozkosznych życia zwyczajach, możnaby było być szczęśliwym! — myślała. Po co tu wołać jakąś obcą osobą? — poco psuć ten słodki i rozkoszny porządek rzeczy, w którym od tylu lat żyje się spokojnie!? i na myśl, że przyjdzie chwila, kiedy już nie ona tak chleb krajać będzie, że nie ona pośle służącą po łakocie dla niego, rozpacz ją ogarniała, uderzenia krwi do głowy ją dusiły, czuła, że cały przewidywany gmach jej szczęścia się zapada. Ten niepokój, który łączył się z najdrobniejszemi faktami codziennego życia, zatruwał teraz już i dni tej czynnej gospodyni.
— Co to jest — mówiła czasami głośno, — kochamy się i nie jesteśmy szczęśliwi. Uczucia nasze i przywiązanie do siebie, tylko nieszczęścia dokoła nas sieją!
Bezustannie pracowała nad tem, aby zrozumieć ten dziwny fenomen, A może pochodziło to stąd, że charaktery jej i jej kuzyna, nie zgadzają się z sobą — pytała się siebie. Jednakże chciała się nagiąć do jego woli, chciała zrzec się własnych zapatrywań i nie mogła się na to zdobyć; rozsądek przemagał pomimo wszystko i kusiło ją coś, aby narzuciła im to, co sama za rozsądne poczytała. Często cierpliwość jej wyczerpywała się i następowały dąsy. Chciałaby się śmiać, utopić te błahostki w swej wesołości, ale już nie mogła i jej nerwy już się też rozstrajały.
— A to pięknie — powtarzała Weronika od rana do wieczora. — Troje was jest tylko i w końcu pożrecie się sami pomiędzy sobą... Z panią nie zawsze można było dać sobie radę, ale przynajmniej, za jej życia jeszcze do tego nie dochodziło, żeby sobie rondle o łby rozbijano.
Chanteau również odczuwał skutki tego jakiegoś rozstroju domowego odniska — i nie mógł sobie jego przyczyn wytłumaczyć. Gdy nadchodził paroksyzm, wrzeszczał jakoś głośniej, jak mówiła służąca. Przytem kaprysił i unosił się gniewem. Chorym będąc, doznawał jakiejś ulgi