Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niedawno zbudowane, straszny wytrzymywały atak. Bałwany coraz większe uderzały o nie jakby taranem jeden po drugim, a armia bałwanów tych była niezliczona, ciągle nowe powstawały masy. Zwinięte kłęby zielonkawe, jakby głowy olbrzymich koni z grzywami biełemi z piany morskiej, zalegały powierzchnią jak okiem sięgnąć było można i dążyły ku brzegowi z niezrównaną szybkością. — W gwałtowności uderzenia, potwory te same rozpryskiwały się na drobniutkie kropelki, jakby pyłek wodny i spadały w masach mgły białej, której kipiące fale zdawały się połykać i unosić. Pod każdem uderzeniem takich spadających mas, drewniane ściany trzeszczały. Jedna z zapór miała już podstawy złamane, a drugi bal środkowy, trzymając się jeszcze jednym końcem, bujał się rozpaczliwie, jakby tułów martwy, któremu kule armatnie poodtrącały członki. Dwie inne trzymały się lepiej, tracąc tylko drobne odłamki drzewa, ale czuć było, że drżą w swych spojeniach, że słabną i maleją niejako pod temi pociskami, które złamać ich nie mogąc, zużyć je chciały.
— A c!... nie miałem racji — powtarzał Pronasz bardzo pijanny, oparty o szkielet wywróconej starej łodzi. — 1I nie mówiłem, że trzeba to będzie zobaczyć, jak przyjdzie wiatr stamtąd, z góry. Kpi sobie morze, bo i co mu tam z tych domków z kart młodego panicza.
Śmiechy szydercze rozległy się dokoła na te słowa. Całe Bonneville było na wybrzeżu, mężczyźni, kobiety i dzieci i wszystkich bawiły niewymownie te olbrzymie policzki, jakie morze wymierzało groblom i palisadom. — Morze mogło zniszczyć ich chałupy, oni kochali je, w bojaźliwej admiracji, ubliżałoby im to, gdyby jakiś pierwszy lepszy panicz z miasta, okiełzał je zapomocą czterech desek i dwóch tuzinów gwoździ. To, że się nareszcie morze obudziło i niszczy stawiane sobie przeszkody, drażniło ich miłość własną i robiło im przyjemność tak wielką, jak tryumf osobisty.
— Uwaga — krzyczał Hontelard, — patrzcie ino, jak w pysk bierze!... A co!!! dwa zęby wyleciały.
Nawoływali się. Cuche liczył bałwany.
— Potrzeba trzech, zobaczycie. Jeden to rozprzęże