Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To twój dziadek to zrobił — tłumaczył Chanteau, kontent, że nareszcie znalazł przedmiot do rozmowy. — Tak, mój ojciec rozpoczął karjerę od ciesielstwa... oddawna zachowuję jego arcydzieło.
Nie wstydził on się swego pochodzenia, a pani Chanteau znosiła model ów na kominku, mimo rozmaitych kłopotów, jakie jej sprawiało to dziwo, tyle miejsca zajmujące, a przypominające jej ciągle, że mąż jej — był synem rzemieślnika. Aie już dziewczynka nie słuchała swojego wuja; spojrzała w okno i ujrzała horyzont bezgraniczny. Wstała więc z miejsca, przebiegła pokój i stanęła przed szybami, u których firanki muślinowe podniesione były zapomocą bawełnianych sznurów. Od chwili wyjazdu z Paryża, myśl o morzu bezustannie ją zajmowała, jej wrażliwy umysł marzył o niem. Jadąc koleją, co chwila wypytywała się ciotki, chcąc się dowiedzieć przy każdym pagórku, czy przypadkiem za nim nie jest już morze. Wreszcie na wybrzeżu z Arromanches z podziwu oniemiała, oczy jej się szeroko rozwarły, a z piersi wydarło głębokie westchnienie. Później, w drodze z Arromanches do Bonneville, co chwila wychylała główkę z pod budy powóziku pomimo wiatru, chcąc widzieć na lewo morze, które zdawało się biec za niemi. A teraz morze było przed nią, morze tu będzie ciągle, niby coś do niej należące. Powoli wzrokiem zdawała się obejmować je w swoje posiadanie.
Noc zapadła na smutnem niebie, po którem wiatry popędzały galop rozbieganych chmur. W tym chaosie zwiększających się ciemności, już rozróżnić tylko było można bladość wznoszących się fal. Była to piana biała, coraz szerzej się rozlewająca, coś, jakby cały szereg obrusów białych, rozwijających się pokolei, zalewając smugi mchów nadmorskich, przykrywając skaliste stopnie i posuwając się coraz wyżej ruchem łagodnym i kołyszącym, którego zbliżanie się pieszczotą być się zdawało. Ale w dali huk bałwanów się wzmagał, olbrzymie wód słupy piętrzyły się i spadały i widmo śmierci u stop skał nadbrzeżnych zdawało się ciężyć nad Bonneville, ukryte w głębi wąwozu. Barki opuszczone, przyparte do ław piaszczystych, wyglądały zdała, jak wyrzucone przez fale szkie-