Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rączkowych, ale szczególniej ciągnęła się noc druga w bolesnem dnia oczekiwaniu, skończyć się nie mogąca. Nikt nie mógł spać, drzwi stały otworem, zapomniane świece paliły się na schodach i w pokojach. Przykry zapach fenola wnikał do najodleglejszych zakątków domu. Wszyscy byli złamani boleścią, zgorączkowani, patrzyli oczyma zamglonemi, mówić nie mogli i czuć było między niemi głuchą potrzebę jakąś, jakby pochwycenia uciekającego życia.
Nakoniec, nazajutrz o dziesiątej rano, po drugiej stronie drogi jęknęły dzwony. Przez wzgląd na księdza Horteur, który tyle przyjaźni i życzliwości w tych trudnych chwilach okazał, postanowiono ceremonję religijną odprawić w Bonneville, przed wysłaniem zwłok do Caen. Jak tylko usłyszał dzwony Chanteau, niezmiernie wzruszony zaczął się rzucać na swoim fotelu.
— Chcę ją przynajmniej widzieć odchodzącą — zawołał. Ach! nikczemne nogi, to dopiero nieszczęście mieć nogi takie podle!
Napróżno chciano oszczędzić mu tego bolesnego widoku. Jęk dzwonów stawał się coraz głośniejszym, stary gniewał się i krzyczał.
— Zatoczcie mnie z fotelem do sieni! Słyszę, że ją znoszą... Prędzej! spieszcie się!... Chcę widzieć... chcę ją widzieć!...
Paulinka i Lazar w grubej żałobie już ubrani, musieli mu być posłuszni. Jedno z prawej strony, drugie z lewej popychając, wywieźli starego do stóp schodów. Wistocie czterech ludzi znosiło zwłoki, upadając pod ich ciężarem. Gdy ukazała się trumna błyszcząca politurą jak nowy mebel, świecąca metalowemi antabami z blachą miedzianą i świeżym na niej napisem, Chanteau instynktownie zrobił wysiłek chcąc powstać, ale ołowiane jego nogi nie pozwalały na to i został jakby przykuty do fotelu, drżąc tylko tak silnie na całem ciele, że szczęki wydawały cichy szelest, jak gdyby coś mówił sam do siebie. Wązkie schody utrudniały zniesienie trumny, stary patrzył więc jak się powoli zbliżała żółta paka, potem gdy już była tuż przy nim. pochylił się, aby zobaczyć co było napisane na blasze. Teraz sień była już szerszo, ludzie prędzej