Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż robić — rzekł — chodź Maćku poczciwy!
Wsadziwszy doktora do powoziku, poszedł dalej i psem wzdłuż wybrzeża. Od czasu do czasu musiał się zatrzymywać i czekać na Maćka, który wistocie starzał się bardzo, tylna cześć jego ciała była jakby sparaliżowaną, tylne nogi ledwie powłóczył za sobą. Nie wygrzebywał już dołów w sadzie i jeżeli mu się kiedy zdarzyło puścić się w pogoń za swoim ogonem, prędko dostawał zawrotu głowy i padał. Męczył się bardzo prędko. Gdy czasem rzucił się do wody, wracał zaraz, kładł się i chrapał, po godzinie chodzenia ruszyć się już nie mógł, na wybrzeżu szedł oparty prawie o nogi swego pana.
Lazar stał przez chwilę nieruchomie i przypatrywał się statkowi rybackiemu z Port-en-Bessin, którego szary żagiel muskał wodę jak skrzydła mewy. Potem poszedł dalej... Matka jego umierał... myśl ta krążyła w nim i pulsowała wraz z krwią. Gdy przestawał rozmyślać nad tem, myśl sama wracała z nową gwałtownością i wstrząsała nim całym. Była to jakby coraz nowa niespodzianka, myśl, do której przyzwyczaić się nie mógł, coś, co go całego wprawiało w odrętwienie i osłupienie, i nie pozostawiało miejsca na inne wrażenia. Chwilami nawet myśl ta traciła jasność i wyraźność swoją, dusiła go jakby zmora jakaś nieokreślona, w której pewną tylko była obawa nadchodzącego groźnego nieszczęścia. Na minuty całe, wszystko co go otaczało, niknęło mu z oczów; potem, gdy po chwili spostrzegał znowu piasek, trawy morskie, w dali morze, ten horyzont olbrzymi, dziwił się i rozglądać się musiał dla rozpoznania, gdzie się znajduje. Czyż to być może iżby to były te same miejsca, które tylekroć przebiegał!? Znaczenie i, jeżeli tak się wyrazić można, sens rzeczy wszystkich, zdawał mu się zmienionym, nigdy mu się one w tych kształtach i kolorach nie przedstawiały. Matka umierał... i szedł dalej i dalej, jakby chciał uciec przed tą jedną myślą, która mu w uszach szumiała.
Nagle posłyszał za sobą jakiś ciężki oddech i chrapanie, obejrzał się i zobaczył psa z wywieszonym ozorem, wlokącego się już bez sił prawie. Zaczął do niego mówić głośno: — Już nie możesz iść, poczciwy Maćku! No to już