Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrazie, rozjaśnił uśmiech, a wziąwszy za łeb Maćka, od dała mu jego pocałunek.
— A ludzi ty nie przywitasz? — odezwała się znowu pani Chanteau. Oto patrzaj: twój wuj, skoro ja jestem twoją ciotką, a to twój brat cioteczny z tej samej racji, wielki ladaco, nie taki grzeczny jak ty.
Dziewczynka nie zdawała się wcale zakłopotaną. Ucałowała obydwóch i znalazła dla każdego jakieś słówko z wdziękiem młodej paryżanki, już do grzeczności przyzwyczajonej.
— Dziękuję wujkowi, że jest taki łaskaw i bierze mnie do siebie... Zobaczysz, kuzynku, że niedługo będziemy dobrymi przyjaciółmi...
— Doprawdy śliczna dziewczynka! — zawołał Chanteau zachwycony.
Lazar przypatrywał się jej zdziwiony. Wyobrażał ją sobie mniejszą, więcej dziecinną i gapiowatą.
— Tak, tak, śliczna dziewczynka! — powtórzyła pani Chanteau. — A przytem wyobraźcie sobie: odważna!... Wiatr nam dął prosto w twarz w tym powoziku i oczy nam zalewał pyłem wody. Ze dwadzieścia razy myślałam, że buda, co piszczała jak żagiel, rozpadnie się na kawałki, a ją to, wyobraźcie sobie, bawiło, śmiała się do rozpuku... Ale co my tu robimy na błocie? Czego mokniemy? Oto znowu deszcz zaczyna.
Oglądała się, szukając oczyma Weroniki, a gdy ją spostrzegła stojącą na boku i nadąsaną, rzekła do niej z pewnym odcieniem ironji w głosie:
— Jak się masz Weroniko, zdrowaś?... Moja kochana, zanim się zapytasz o moje zdrowie, idź i przynieś jaką butelczynę dla Marcina, dobrze?... Nie mogłyśmy zabrać ze sobą naszych taborów, Malivoire je jutro przywiezie z samego rana.
I znów przerwała sobie, a oglądając się ku powozikowi, wy krzyknęła:
— A mój worek!... O, jest! a tom się zlękła!... Już myślałam, że mi wyleciał w drodze.
Był to wielki worek ze skóry czarnej, już przez użycie na rogach zbielałej. Nie pozwoliła go wziąść synowi, tylko niosła go sama. Wszyscy zwrócili się ku do-