Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyszedł znowu na drugi dzień, i coraz bardziej dawał siej porywać życiu na zewnątrz, tak, iż nakoniec nie pozostawał w pokoju chorej jak tylko tyle, wiele było potrzeba dla dowiedzenia się o jej zdrowiu. Zresztą Paulinka sama go wypędzała, gdy się zabierał do dłuższego siedzenia. Gdy przychodził z Ludwiką zmuszała ich do opowiadania ich zabaw i spacerów, uszczęśliwiona ich ożywieniem, świeżem powietrzem, które przynosili w fałdach sukien, w zwojach włosów. Zdawali się tak bardzo kolegami, że już ich nie podejrzewała, a gdy spostrzegła Weronikę wchodącą z lekarstwem, wykrzykiwała wesoło.
— Idź-że sobie, nie dokuczaj mi.
Czasem gdy wychodzili, wołała Ludwiki, polecają je] Lazara jak dziecko jakie.
— Staraj się, żeby się nie nudził. On potrzebuje rozrywki. A idźcie gdzie daleko, nie chcę was dziś widzieć wcale.
Gdy pozostawała samą, zdawała się myślą śledzić ich w dali. Spędzała dni całe na czytaniu, oczekując powrotu sił tak jeszcze osłabiona, że dwie lub trzy godziny siedzenia w fotelu, wyczerpywały ją zupełnie. Często opuszczała książkę na kolana, a marzenie jakieś wiodło ją za kuzynem i przyjaciółką. Jeżeli poszli wzdłuż wybrzeża, myślała sobie, muszą już być około grot, gdzie tak przyjemnie chodzić po piasku w powietrzu słonem po odpływie morza. Książki, które czytała, nudziły ją zresztą; romanse, które w domu się znalazły, historje o miłościach i zdradach upoetyzowane, oburzały jej pewność i raziły to stałe w niej pojęcie, że kto się oddaje, odbierać się nie powinien. Czyż podobna kłamać wobec własnego serca, czyż można przestać kochać to co się obiecało? Odtrącała książkę. Teraz jej zapatrzony wzrok widział tam za murami, daleko, Lazara, prowadzącego jej przyjaciółkę i podtrzymującego jej znużone kroki, widziała ich wspartych o siebie i szepczących coś ze śmie hem.
Lekarstwo panienko — odzywała się nagle Weronika, której gruby głos budził z rozmarzenia Paulinkę.
Po upływie tygodnia, Lazar nie wchodził już nie zastukawszy wprzód do drzwi. Pewnego ranka uchyliwszy