Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znajdując się sama w pokoju, uciekła z łóżka, chcąc choć zdaleka przez okno zobaczyć, jak w przypływie morskim fale rozbijają się o sztuczną zaporę. Lecz tym razem jeszcze odradzające się jej siły zawiodły ją i byłaby upadła, gdyby Weronika nie nadbiegła na czas, aby ją w swoje pochwycić ramiona.
— Widzisz ją, jaka pewność, przywiążę cię jak nie będziesz grzeczna — mówił Lazar, żartując z niej.
On ciągle jeszcze chciał czuwać nad nią, ale złamany znużeniem zasypiał w swoim fotelu. Z początku doznawał żywej radości, patrząc jak piła pierwsze dozwolone rosoły. Zdrowie, które wracało do tego młodego ciała, było rzeczą prawdziwie rozkoszną, jakby odświeżeniem egzystencji, w ktérem i on też odżywać się zdawał. Potem przyzwyczajenie do zdrowia wróciło, przestał radować się niem jak dobrodziejstwem niespodziewanem, gdy bólu już nie było. I pozostało mu tylko jakieś oszołomienie, prostracja nerwowa po walce, myśl niewyraźna, że rozpoczyna się na nowo pustka powszechna.
Pewnego razu Lazar zasnął głęboko, gdy wtem Paulinka usłyszała go budzącego się z niespokojnem westchnieniem. Ujrzała go przy słabem świetle lampki nocnej. Na twarzy jego malowało się straszne przerażenie, oczy mu się szeroko rozwarły, złożył ręce gestem błagalnym i szeptał co chwila;
— Mój Boże!... mój Boże!
Zaniepokojona wychyliła się żywo.
— Co ci jest Lazarze?... Cierpisz, chory Jesteś?
Na dźwięk tego głosu zadrżał; więc go widziano! Zakłopotany tem zaledwie niezręcznie wynalazł kłamstwo.
— Nie, wcale nie, nic mi nie jest... tyś jęczała przed chwilą.
Obawa śmierci wróciła we śnie, obawa bez przyczyny, jakby z głębin nicości powstała, trwoga, której lodowate tchnienie obudziło go, wstrząsając nim całym. O Boże, więc będzie trzeba umrzeć kiedyś! Myśl ta powstawała, rosła, dusiła go, a Paulinka położywszy głowę na poduszki, spoglądała na niego z macierzyńskiem współczuciem.