Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od godziny ósmej deszcz zdwoił się w sile, przejmującą mgłą zapełniając całą przestrzeń. Smutek był wielki, gdyż oddawna projektowano sobie wycieczkę z całą rodziną, dla zobaczenia jak się zachowują deski i pale wobec potężnych bałwanów morskich.
Pani Chanteau postanowiła zostać w domu przy mężu, jeszcze bardzo cierpiącym. Robiono wszystko, co było można, aby zatrzymać też i Paulinkę, która od kilku dni cokolwiek cierpiała na gardło. Była ona lekko zaziębiona, w wieczór przejmowały ją gorączkowe dreszcze. Ale nie chciała słuchać żadnych rad i o ostrożności mówić sobie nie dała. Kiedy Lazar i Ludwika idą na wybrzeże, to i ona też pójdzie. Ta Ludwika wyglądająca tak delikatnie, tak niby każdej chwili zemdlenia bliska, posiadała w istocie wielką nerwową siłę, gdy ją myśl o jakiejś przyjemności na nogach trzymała.
Po śniadaniu wyszli więc we troje. Silny wiatr rozpędził właśnie na chwilę chmury, głośny śmiech tryumfu powitał tą niespodziewaną radość. Na niebie okazały się całe obrazy niebieskie, po których tylko drobniutkie ułamki chmur się przesuwały. Obie panny z równym uporem postanowiły wziąść tylko parasolki, bo na cóż się obciążać niepotrzebnie, mówiły. Lazar tylko wziął parasol. Zresztą on odpowiadał za ich zdrowie, przekonany, że znajdzie przecież jakieś dla nich schronienie, gdyby ulewa rozpoczęła się na nowo.
Paulinka i Ludwika szły naprzód, ale gdy doszły do spadzistości, która z wioski ku wybrzeżu prowadziła, Ludwika poślizgnęła się na wodą zlanej ziemi i Lazar podbiegł ku niej, ofiarując swoją pomoc, Paulinka musiała iść za niemi, wesołość Jej początkowa zniknęła, podejrzliwy jej wzrok zauważył, iż łokieć Lazara nieustannie jakby naumyślnie poddawał się pod ucisk pochylonej postaci Ludwiki. Niezadługo nie widziała już nic więcej, tylko to pieszczotliwe dotknięcie; wszystko dla niej zniknęło: i wybrzeże, na którem rybacy z wioski czekali niedowierzająco, i wznoszące się morze, i ściana z drzewa, już biała od piany morskiej. Na horyzoncie zwiększała się coraz bardziej i rozszerzała czarna kresa, chmury w galopie burzy pędziły po niebie.