Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie lepiej?... Mniejsza o pieniądze, Jeśli się czuję szczęśliwą!
Wziął jej ręce w swoje, uścisnął ją po ojcowsku i z smutnym wzruszeniem rzekł:
— Tak, jeśli jesteś szczęśliwą... Ale... nieszczęście okupuje się czasem równie drogo jak szczęście.
Rozumie się, że w zapale wojny wydanej morzu, Lazar opuścił i zarzucił zupełnie muzykę. Warstwa kurzu grubiała coraz bardziej na fortepianie, a partycja wielkiej jego symfonji wróciła znowu do głębi szuflady i to jeszcze dzięki Paulince, która zabrała rozrzucone arkusze ze stołu, a nawet z pod stołu. Zresztą niektóre części już go nie zadawalniały, tak naprzykład, rozkosz ostatecznego unicestwienia oddana w sposób dosyć zwykły w tempie walca, pozostawiała wiele do życzenia, — zdawało mu się, żeby jakoś lepiej było, gdyby była wyrażoną w tempie marsza, coraz bardziej się zwalniającem. I zapał jego żądzy, porywy krwi gorącej, niepokój wobec ciągłej styczności z młodą dziewczyną, wszystko to uleciało z gorączką genjusza. Było to arcydzieło odłożone do lepszych czasów, wielka namiętność, której chwile i siłę zdawał się móc przyspieszyć lub opóźnić. Znowu traktował swoją kuzynkę jako starą przyjaciółkę, jak żonę przyszłą, którą poślubi w chwili, gdy on otworzy ramiona. Z drugiej strony, od wiosny nie żyli już ze sobą tak ściśle zamknięci, wiatr ochładzał rumieńce ich policzków. Wielka izba była już pusta, oboje spędzali czas na skalistem wybrzeżu przed Bonneville, studjując punkta gdzie miały być wzniesione palisady, groble, tamy. Często, zmoczeni do nitki, wracali znużeni i czyści jak w dawno ubiegłych dniach dzieciństwa. Gdy Paulinka dla podrażnienia go, grała sławny marsz śmierci. Lazar wykrzykiwał:
— Dajże pokój! cicho bądź!... a to głupstwa dopiero.
Tegoż samego dnia, kiedy się odbywała pierwsza konferencja z cieślą, stary Chanteau doznał nowego ataku podagry. Teraz kryzysy wracały prawie co miesiąc; sole salicylowe, które z początku ulgę przynosiły, teraz zdawały się potęgować cierpienie. I Paulinka znowu po dwa tygodnie była jakby przykuta do łoża swego wuja. Lazar, który studja swe na wybrzeżu dalej prowadził, zaczął za-