Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lazar wrócił dopiero nazajutrz. Po rozmowie z podprefektem w Bayeux, zdecydował się dotrzeć aż do Caen i udać się aż do samego prefekta i jeżeli nie przywoził w kieszeni pożądanej subwencji, to przynajmniej, jak mówił, był zupełnie przekonany, że rada jeneralna departamentu na następnem posiedzeniu przyzna przynajmniej dwanaście tysięcy franków Prefekt odprowadził go aż do drzwi, zobowiązując się formalnemi obietnicami. Bonnville, mówił, nie może pozostać tak zapomniane, rząd jest gotów dopomagać wysiłkom gorliwości mieszkańców gminy. Jednakże Lazar był w rozpaczy, gdyż przewidywał rozmaitego rodzaju opóźnienia, a najmniejsze odłożenie wykonania jakiegokolwiek z jego pragnień, było dlań istną torturą.
— Słowo honoru daje — wołał — gdybym miał dwanaście tysięcy franków, wolałbym je pożyczyć... Nawet dla dokonania pierwszego doświadczenia i tyle nie byłoby potrzeba... A zobaczysz jaki będziemy mieli kłopot, gdy nareszcie tę subwencję przyznają! Wszystkich inżynierów z całego departamentu będziemy mieli na karku, podczas, gdy jeśli zaczniemy bez nich, będą musieli schylić głowy przed osiągniętemi rezultatami. Jestem pewien mojego projektu. Prefekt, któremu wyłożyłem go po krotce, był zachwycony taniością jego i prostotą.
Nadzieja zwyciężenia morza rozgorączkowała go. Zachowywał on do niego żal i urazę od chwili, gdy mu w duchu przypisywał ruinę swoją, w sprawie eksploatacji traw morskich. Jeżeli nie śmiał lżyć go i przeklinać głośno, żywił ciągle nadzieję pomszczenia się na niem. A jakaż zemsta mogła być piękniejsza, jak zatrzymać go na drodze ślepego niszczenia, jak wykrzyknąć wszechwładnie: „nie pójdziesz dalej.“
Oprócz myśli o tej walce olbrzymiej, grała tu także pewną rolę i filantropja, która dopełniała miary jego egzaltacji. Gdy go matka widziała dnie całe siedzącego nad traktatami mechaniki i krającego kawałki drzewa, ze drżeniem przypomniała sobie dziadka jego, cieślę przedsiębiorczego i gorączkę, którego bezpożyteczne arcydzieło drzemało pod szklannym kloszem. Czyżby dla dokonania ruiny rodziny stary miał się we wnuku odradzać? Potem