Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tabakierki proboszcza. Nie straciła zuchwałej odwagi i pewności siebie i powtarzała, tak jakby wcale nie słyszała tego co ksiądz mówił;
— Złamał nogę... Dobra panienko, niech się panienka zlituje... niech mi panienka co da dla niego.
Tym razem Ludwika, nie mogąc wytrzymać, parsknęła śmiechem, tak jej się dziwnem wydało to maleństwo już tak zepsute i znikczemniałe. Paulinka, nie tracąc nic z swej powagi, wyjęła z kieszeni portmonetkę i wydobyła z niej nową pięciofrankówkę.
— Masz — rzekła — i słuchaj, dostaniesz tyleż w sobotę, jeżeli nie będziesz w ciągu tygodnia żebrała przy drodze.
— Schowajcie nakrycie! wołał jeszcze bardziej rozgniewany ksiądz Horteur — okradnie was!
Ale Paulinka nieodpowiadając wyprowadzała dzieci, które odchodząc, drewnianemi trzewikami wiele robiły hałasu i żegnały ją słowami: „dziękuję“ albo „Bóg zapłać“.
Tymczasem pani Chanteau, która wracała właśnie po ostatecznem obejrzeniu dla Ludwiki przygotowanego pokoiku, gniewać się poczęła na Weronikę.
— To nie do zniesienia — wołała ze złością choć pocichu — już teraz i służąca będzie sprowadzała żebraków! Czy to panienka sama nie dosyć tego nasprowadza do domu! To mrowie ją zje i wydrwi jeszcze. Pieniądze są panienki i może ona je rozrzucać jak jej się podoba, ale w istocie to niemoralnie, to tylko zachęca żebraczki, do rozpusty!
Bezwątpienia pani Chanteau musiała słyszeć ostatnie słowa Paulinki i obietnicę zrobioną małej Tourmal, że dostanie pięć franków co sobotę.
— To znowu dwadzieścia franków na miesiąc! Majątek Nababa by na to nie wystarczył! I zwracając się do Paulinki dodała:
— Słyszysz! nie chcę żebyś wpuszczała w dom tę złodziejkę! Chociaż jesteś panią twego własnego majątku, to jednak nie mogę pozwolić na to, żebyś się tak głupio rujnowała! Ciąży na mnie odpowiedzialność moralna, rozumiesz! Tak moja kochana, zrujnujesz się i prędzej niż się sama tego spodziewać możesz.
Weronika, która powróciła była do kuchni, rozgnie-