Strona:PL Zola - Radykał.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Taki podobny...
Teraz przyszła kolej na Ludwikę. Chwilę trzymała fotografię w ręku, nie mogąc jednak zatamować łez, co ją dusiły, oddała ojcu i rzekła:
— Pamiętam go doskonale... Był taki ładny!...
I rozpłakali się wszystko troje, nie mogąc sprostać rozrzewnieniu. Dwa razy jeszcze fotografia obeszła dokoła stół wśród najbardziej wzruszających refleksyj. Wyblakła bardzo z biegiem lat. Biedny Eugeniusz, przybrany w uniform gwardyi narodowej, wyglądał na niej jak cień rewolucyonisty, nawpół rozpływający się w mgłach legendy. Odwróciwszy karton, ojciec napotkał słowa, jakie sam tutaj niegdyś nakreślił: — „Ja cię pomszczę!“ Naówczas podniósł nad głowę nożyk od deseru i wstrząsając nim groźnie, powtórzył ślubowanie:
— Tak jest!... Pomszczę cię!
— Widząc, że mama schodzi na złe drogi, nie chciałam w jej rękach zostawiać portretu biednego braciszka i świsnęłam go jej pewnego wieczora. To dla ciebie papeczko, masz.
Damour, wsparłszy fotografię o swoją szklankę, nie przestawał się w nią wpatrywać. Tymczasem rozmowa zaczęła się toczyć trochę rozsądniej. Ludwika, z dłonią na sercu, objawiła żywą chęć wydobycia ojca z kłopotów. Czas jakiś mówiła, że go weźmie do siebie; ale to było niemożliwe. Zdobyła się zatem na inny pomysł i zapytała, czy nie zechciałby dozorować posiadłości, którą jej