Strona:PL Zola - Radykał.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary rozglądał się z podziwem po komnacie o ścianach wybitych kaszmirem, i umeblowanej z wytwornem bogactwem, które działało nań rozczulająco. Widząc to Berru klepał go po plecach i powtarzał z tryumfem:
— I cóż?.... Czy powiesz jeszcze, że Berru nie jest twoim przyjacielem?... Wiedziałem ja dobrze, że tobie potrzeba córki. Wyszukałem więc adres i poszedłem jej opowiedzieć twoje dzieje. Powiedziała mi natychmiast: — Przyprowadź go pan tu!
— Ależ ma się rozumieć!... Ten biedny papcio!... — szczebiotała Ludwika pieszczotliwie.
— Tylko... wiesz... ta twoja republika zgrozą mnie przejmuje... Brudne kreatury, wszyscy ci komunardzi... Żeby im tylko pozwolić, przewróciliby do góry nogami świat!... Ale ty nie... Ty jesteś moim drogim jedynym papą!... Pamiętasz, jaki byłeś dla mnie dobry, kiedym chorowała, taka, o! jeszcze maleńka. Zobaczysz! zrozumiemy się oboje bardzo prędko! jeżeli tylko nie będziesz chciał ze mną rozprawiać o polityce!... Ale przedewszystkiem zjemy sobie obiadek wszyscy troje... Ach! jak to ładnie doprawdy!...
Usiadłszy niemal na kolanach staremu robotnikowi, śmiała się doń swemi jasnemi oczyma, swymi złotymi włosami, powiewającymi dokoła drobnych, różowych uszek. A on, bezsilny, uczuł, jak go przejmuje luba błogość. Zbierała go ochota odmówić