Strona:PL Zola - Radykał.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamiary Damoura, wykrzykiwał, że nie pozwoli, aby tam szedł wyprawiać głupstwa, i zagrodziwszy mu trotoar, usiłował go zmusić do oddania noża. Damour wzruszył ramionami, acz z wyrazem uporu na twarzy, żywiąc w głębi duszy zamiar, o którym nie wspominał. Na wszelkie uwagi tamtego miał jedną odpowiedź.
— Możesz iść ze mną, jeżeli ci się podoba, tylko mnie nie nudź!
W jadalni Sagnard nie zapraszał przybyłych wcale do siadania. Felicya schroniła się do swego pokoju, zabierając dzieci, i zamknąwszy drzwi na dwa spusty, siedziała zrozpaczona z przytulonemi do siebie malcami, jakby ich chciała bronić przed napaścią. Tymczasem uszy jej, pełne szumu, wznieconego lękiem, nie były w stanie pochwycić żadnego szmeru, obaj mężowie bowiem w sąsiednim pokoju, przypatrując się sobie z ogromnem zaciekawieniem — milczeli.
— Więc to pan? — ozwał się wreszcie Sagnard, by rzec cośkolwiek.
— Tak, to ja — potwierdził Jakób.
Sagnard zrobił na nim nader korzystne wrażenie, uczuł się wobec niego małym. Rzeźnik nie wyglądał na więcej lat niż pięćdziesiąt. Był to mężczyzna przystojny, z zdrową cerą, z włosami ostrzyżonymi krótko, bez zarostu na twarzy. W koszuli tylko, przepasany ogromnym fartuchem, jak śnieg białym, wyglądał wesoło i młodo.