Strona:PL Zola - Radykał.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tając te myśli w jej oczach. — O! pojmuję!... Przyzwyczaiłaś się za ladą pozować na damę a ja nie mam ani pięknego sklepu, ani szuflady, pełnej pieniędzy, z którejbyś mogła czerpać do woli... A potem... są na świecie pociechy, które wolałabyś zdaje się zatrzymać niż Ludwikę... Zaprzepaściwszy córkę, ktoby się tam o ojca troszczył?... Ale to mi wszystko jedno... Chcę, żebyś ze mną poszła i musisz iść, a nie, to przyprowadzę komisarza policyi, ażeby cię do mnie żandarmami sprowadził... Mam do tego prawo! nieprawdaż, Berru?
Malarz skinął głową potakująco. Scena ta bawiła go niezmiernie. Widząc jednak, że Damour jest wściekły, upoiwszy się własnymi frazesami, i że Felicya blizka zemdlenia, lada chwila wybuchnie płaczem, uznał za stosowne odegrać teraz rolę szlachetnego pośrednika i oświadczył sentencyonalnie:
— Tak jest, przysługuje ci do tego prawo, ale trzeba się wpierw rozpatrzeć, zastanowić. Ja zawsze postępowałem jak należy... Więc też sądzę, że zanim się cokolwiek udecyduje, wypada wpierw pomówić z panem Sagnard, a ponieważ go nie ma w domu...
Tu przerwał, zaraz jednak począł mówić dalej zmienionym z udanego wzruszenia, drżącym głosem:
— Tylko, że memu towarzyszowi się spieszy... W takiem, jak jego położeniu — wyczekiwanie to rzecz przykra... Ach pani! gdybyś wiedziała, ile